Telewizja kłamie, fakt wszystkim bardzo dobrze znany. Szczególnie… Wiadomo, które kanały, ale ich nie wymienię, gdyż nie będę tu robić nikomu reklamy… Wiadomo, że antyreklama to też bardzo dobry sposób na reklamę… Niektóre narody utrzymują nawet, że najlepszy. Radia słucham tylko dla muzyki przełączając stację, gdy zaczyna się serwis informacyjny i, gdy zaczynają się reklamy. Informacje w gazetach nie są bezcenne, stąd trzeba za nie płacić. Prasa jest także, co tu dużo mówić, nieekologiczna. Nikt już tak ochoczo nie przerabia jej na papier toaletowy, jak kiedyś…
…Niewiarygodne, czego można dowiedzieć się w internecie, w pewnych miejscach, których nie wymienię, gdyż mi za to nie zapłacą.
I get my news online – tak mówią Amerykanie. Bo w końcu to najprostszy, najbardziej dyskretny, najtańszy i nie zabierający cennego czasu – prywatnego – sposób na zasięganie codziennych informacji. Gdzie? Tam, gdzie spędzamy, niektórzy powiedzieliby „marnujemy” – choć „spędzamy” też tu się nieźle komponuje – większość naszego najcenniejszego w życiu czasu, czyli w pracy. W internecie właśnie, w miejscu, którego nie wyjawię, dowiedziałam się, że reklama wpływa na każdego z nas. I to w dodatku na tych, którym się wydaje, że są od niej wolni wpływa najsilniej.
Czy tego chcemy czy nie, każdy z nas jest członkiem pewnej grupy docelowej. Chcąc, nie chcąc, jesteśmy kobietami, mężczyznami, bądź matkami, dziećmi, młodzieżą lub ludźmi biznesu (czytaj: dobrze zarabiającymi mężczyznami w średnim wieku). Niektórzy są także osobami starszymi, a są także i tacy, którzy należą do więcej niż jednej grupy docelowej.
Nie lubimy, gdy filmy w telewizji są przerywane reklamami. Znamy oczywiście sposoby, żeby się przed nimi bronić. Pierwszy, bardzo powszechny sposób polegający na odwiedzeniu toalety i pozostaniu tam na czas trwania reklam. Metodę skorzystania z dobroczynnej funkcji pilota też znamy. I cóż znaczy ryzyko zapomnienia o tym, co się właściwie oglądało w obliczu udanej ucieczki przed reklamą.
Gdy idziemy ulicą, zewsząd wymierzone są w nas bilbordy, z tramwaju strzelają tłuste czcionki, a za każdym rogiem bombardują w nas ulotki. Ale nie uważamy się wcale za cel. Na bilbordy patrzymy przecież mimochodem, nie włączając mózgu w ich kontemplację. Kolorowe obrazki przemykają niepostrzeżenie, a nieczytane napisy rozpływają się we mgle niemyślenia. Ulotkę wyrzucamy do kosza lub unosząc głowę wysoko w ogóle jej nie bierzemy…
Okazuje się jednak, że żadna grupa docelowa nie jest w stanie obronić się przed reklamą. Bilbordy czyhają zwykle tam, gdzie tworzą się korki, bądź w miejscach oczekiwania na autobus, na skrzyżowaniach i wszędzie tam gdzie podróżuje nasz wzrok. Obrazy pozostają w pamięci na długie lata i przypomną się kiedyś niespodziewanie przy półce w supermarkecie. A co do napisów okazuje się, że wcale nie musimy ich czytać, żeby przekaz dotarł do naszej podświadomości. Ponoć słów nie czytamy po literce i gdy przestawimy kolejność liter w wyrazie, pierwszą i ostatnią pozostawiając na swoim miejscu, wyraz zostanie „przeczytany” przez podświadomość bez naszej świadomej aprobaty.
Kto tworzy reklamy i do kogo je adresuje, skoro zdecydowana większość z nich traktuje swoich odbiorców jak stado nieświadomych zombie? Trudno w to uwierzyć, ale okazuje się, że powstanie każdej z nich poprzedzone jest wnikliwymi badaniami grup docelowych i społeczeństwa w ogóle. W oczach pracowników agencji reklamowych wszyscy jesteśmy więc stereotypowi. Grupo docelowa – zbadaj się sama!
Istne psychologiczne instytuty stanowią hipermarkety, a zakupów nie robimy za pomocą własnej woli. Okazuje się, że każdy produkt ma w nich swoje psychologicznie uzasadnione miejsce. Mamy ponoć skłonność do wybierania produktów znajdujących się na półce po prawej stronie i nie lubimy pustych koszyków, dlatego po chleb zmuszeni jesteśmy jechać wózkiem przez cały supermarket… A nuż poczujemy po drodze potrzebę zapełnienia tej pustki. Niektórzy miewają też dzieci, które z łatwością sięgają po lizaka zaczajonego akurat dokładnie na wysokości ich wzroku.
Dzieci zresztą to także grupa docelowa, dla której przeznaczone są specjalne środki perswazji. Jeśli uważasz droga czytelniczko lub drogi czytelniku, że reklamy dla dzieci są czynnikiem je ogłupiającym i utwierdzającym w ich świadomości wysoką wartość pieniądza oraz żądzę posiadania, to jesteś w błędzie. Reklamy dla dzieci pomagają im ponoć zdrowo się rozwijać i tworzą z nich dorosłych, którzy w przyszłości będą o wiele bardziej odporni na indoktrynację niż ich rówieśnicy, którzy reklam nie oglądali… Ale trzeba pamiętać, że reklama wciąż działa, zarówno w okresie dziecięctwa grupy docelowej, jak i w momencie, gdy grupa ta nieco podrośnie. Inaczej nie wydawano by na nią, reklamę, tyle pieniędzy.
A niektórzy klienci agencji reklamowych są w stanie wydać i milion dolarów dziennie na zaprezentowanie swojej marki. Reklama musi zaskakiwać, żeby mogła odnosić najlepsze efekty, dlatego coraz bardziej popularne stają się ambient media. W myśl tych nowych pomysłów na każdym kroku grozi nam osaczenie przez interaktywną reklamę w otaczającym nas środowisku, na ulicy, w tramwaju, w… kosmosie… Reklama, umieszczona w przestrzeni kosmicznej, która miałaby być widoczna na Ziemi w wielkości zbliżonej do księżyca jest na szczęście wciąż jeszcze zakazana przez odpowiednie władze wspólnot narodowych, jako „natrętna”… Ale czy któraś z form reklamy nie jest natrętna?
…Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby reklama czegoś, bez czego w zupełności możemy się obejść, w kształcie księżyca wschodziła na niebie każdego kraju, a dzieci umieszczałyby ją na swoich obrazkach przedstawiających świat, tuż obok księżyca…
Tym, którzy przeciwni są wszelkim formom reklamy polecam dopisanie się do „Listy Robinsona”, chociaż nie gwarantuje to uczynienia z ich domów bezludnych wysp, tym bardziej, że w ten sposób nie można pozbyć się bilbordu zza okna z wypisanym na nim jakimś bezczelnym i bzdurnym hasłem.